Patrycja Bukowska na co dzień zajmuje się redakcją i korektą tekstów. Ze słowami pracuje od 18 lat. Na początku jako dziennikarz i redaktor współpracowała z krakowskimi tytułami prasowymi. W 2006 roku założyła pierwszą w Polsce firmę korektorską online. Klientami Patrycji są zarówno działy marketingu dużych korporacji finansowych, jak i jednoosobowe firmy.
Na korekcie tekstów bohaterka dzisiejszej rozmowy nie poprzestała – jest także twórcą kursów online dla korektorów oraz mentorką korektorów i kortektorek!Zapraszam Was dzisiaj do rozmowy z Patrycją Bukowską – niezwykle przedsiębiorczą kobietą z olbrzymim doświadczeniem w biznesie online!
Patrycja, od kiedy zajmujesz się zawodowo korektą i jak to się w ogóle w Twoim przypadku zaczęło?
Jestem dinozaurem, jeżeli chodzi o biznes online. Z wykształcenia jestem dziennikarką. Jeszcze w czasie studiów w 2002 roku zaczęłam współpracę z krakowskimi redakcjami różnych czasopism jako freelancer, na umowę o dzieło. Robiłam wywiady i transkrypcje wywiadów, pisałam artykuły, reportaże.
W 2005 roku urodziłam córkę i chciałam jej poświęcić czas. Gdy miała 9 miesięcy, stwierdziłam, że trzeba wrócić do pracy. Ale kto by chciał zatrudnić dziennikarkę, młodą mamę, bez większego doświadczenia?
Byłam trochę na rozdrożu. Chciałam jeszcze być z córką w domu. A jednocześnie marzyłam o tym, by już wrócić do pracy. Wiedziałam jednak, że znalezienie etatu nie będzie proste.
W moim TOP 5 talentów Gallupa na drugim miejscu mam Stratega, a na trzecim Odkrywcę. Stojąc na skrzyżowaniu jako Strateg próbuję zdecydować, która droga będzie dla mnie najlepsza. I gdy mam problem, bo żadna nie wydaje się optymalna, wtedy do akcji wkracza Odkrywca i rodzą się nowe pomysły. I u mnie właśnie tak było.
Być w domu z dzieckiem, ale jednocześnie pracować. Znaleźć pracę, mimo że nikt nie zatrudni młodej niedoświadczonej mamy.
Po kilku nieudanych próbach znalezienia pracy na etacie w redakcji, któregoś wieczoru pomyślałam, że od zawsze lubiłam pracować ze słowami. Nie tylko pisałam, lecz także poprawiałam teksty rodzinie, znajomym. Dlaczego więc nie miałabym zacząć na tym zarabiać. Nie miałam pojęcia, jak profesjonalnie poprawiać teksty, ale stwierdziłam, że wszystkiego można się nauczyć. Nie było wtedy co prawda kursów online, blogów prowadzonych przez korektorów. W tamtych czasach korektorzy pracowali na etatach, pojawiali się też freelancerzy, ale oni działali lokalnie. Internet w Polsce mieliśmy od 15 lat, a Facebook w naszym kraju jeszcze nie istniał.
Wpadłam na pomysł, że nie będę się ograniczać do Krakowa (bo tam się urodziłam i mieszkałam), mimo że akurat w tym mieście było sporo wydawnictw – to przecież miasto kultury, poetów, pisarzy. Stwierdziłam, że zacznę pracować online. Nie mam pojęcia, czy się czymś zainspirowałam, skąd taki pomysł. Na rynku nie było takich firm.
Ostatecznie udało mi się zdobyć dotację i 3 listopada 2006 roku zarejestrowałam działalność gospodarczą.
Kim są Twoi Klienci? Czy są to duże korporacje czy raczej mniejsze podmioty?
Zaczęłam od korporacji. Moim pierwszym klientem zostało Towarzystwo Ubezpieczeń Allianz Polska. Potem pojawiali się kolejni klienci z branży finansowo-ubezpieczeniowej: TFI Santander (wtedy jeszcze BZ WBK), Giełda Papierów Wartościowych, Generali, ING Życie, Związek Banków Polskich, Deutsche Bank, Reiffaisen Bank, Compensa, Uniqa, Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury.
Współpracowałam z działami prawnymi i z działami marketingu największych korporacji i spółek notowanych na polskim rynku. I w ten spsób te dwie dziedziny, czyli teksty prawne i teksty marketingowe, stały się moją specjalizacją.
Przez kilka lat współpracowałam z Wartą, prowadziłam nawet kilka szkoleń dla prawników na temat redagowania tekstów prawnych.
Oczywiście w gronie moich klientów były też firmy z innych branż, np. Qatar Airways, Puma, Volvo, Siemens, Bacardi, PKN Orlen, PLL LOT.
Jednak kilka lat temu rynek zaczął się zmieniać. Duże korporacje zaczęły się decydować na współpracę z agencjami marketingowymi, które obsłużą ich całościowo.
Ja też zaczęłam stopniowo zmieniać niszę. Moimi klientami są teraz przede wszystkim agencje reklamowe i małe firmy. Dodatkowo już od 2009 roku zaczęłam prowadzić szkolenia stacjonarne na temat zasad poprawności językowej. Po jakimś czasie zdecydowałam się przenieść część tych szkoleń do sieci. Teraz edukacja jest najważniejszą działalnością mojej spółki. Oczywiście nadal jestem przede wszystkim praktykiem, bez ciągłego kontaktu ze słowami nie można nikogo uczyć poprawności językowej.
Czy praca na poziomie prawnym, formalnym z tym dużym klientem oraz tym mniejszym różni się w znacznym stopniu?
Duży klient ma duże wymagania. Nie chodzi mi o kwestie językowe, a raczej o formalne. Umowy, klauzule poufności, negocjacje o z prawnikami różne zapisy są na porządku dziennym.
Duży klient nie negocjuje budżetu. Ma doświadczenie, jeżeli chodzi o współpracę, ma profesjonalne programy (nie składa publikacji w Canvie) i zazwyczaj zna etapy pracy nad tekstem.
Ale taka współpraca ma też wady – duże firmy nie są tak elastyczne, jeżeli chodzi o terminy, często trzeba zgodzić się na pracę pod presją kar.
Czasem są dziwne wymagania dotyczące faktur, nie ma mowy o zaliczce, a terminy płatności są bardzo długie, bo na przykład centrum finansowe jest w Bratysławie i wszystko musi się procedować.
Współpraca z małym klientem wygląda zupełnie inaczej.
Czasem osoby prywatne w ogóle nie mają pojęcia, jak wygląda współpraca, co robi korektor z ich tekstem, czym się różni redakcja od korekty. Chcą składać książkę w Canvie, bo nie stać ich na zakup InDesigna lub na zlecenie składu profesjonaliście.
Ale jest też wiele zalet. Klient nie jest taki anonimowy, jest zazwyczaj bardziej elastyczny, wiele kwestii można uzgodnić, nie ma sztywnych zasad, na przykład na przelew nie czeka się kilka tygodni.
Jakie widzisz największe wyzwania prawne dla Twojej branży?
Korektorzy muszą się znaleźć w świecie online, bo w tę stronę zmierza cała branża, to już nie jest praca etatowa. Ten trend obserwuję od kilku lat.
Skoro korektor pracuje zdalnie, prowadzi własny biznes, to pojawia się wiele kwestii z tym związanych. A jeśli rozszerzymy zakres do całej branży wydawniczej, to wyzwań jest jeszcze więcej.
Przede wszystkim RODO, regulaminy sprzedaży, licencje na zdjęcia z banków, programy, zasady delegowania różnych obowiązków, korzystanie z nowych form marketingu, platform, mediów społecznościowych. Wszędzie trzeba mieć świadomość, co możemy, a czego nie możemy.
Zlecenie stworzenia strony internetowej, zaprojektowania logo czy przygotowanie grafiki do mediów społecznościowych wiąże się z koniecznością przekazania praw autorskich.
Biznes musimy prowadzić zgodnie z prawem. Sami nie napiszemy sobie umowy, która zabezpieczy nasze interesy. Ja od 15 lat współpracuję z prawnikami zawodowo, wiele wiem, ale własne umowy konsultuję z ekspertem. Dla własnego komfortu. Jeśli ktoś się zastanawia, czy stać go na usługi prawnika, to niech pomyśli, ile może kosztować niezweryfikowanie zapisów swoich umów czy korzystanie z internetowych szablonów.
Czy zawsze współpraca układała Ci się pomyślnie z klientami czy może były sytuacje, w których musiałaś walczyć o swoje prawa jako korektor?
Lubię moich klientów, a oni lubią mnie. W końcu na pierwszym miejscu w TOP 5 talentów Gallupa mam Bliskość.
Nie mam problemów z płatnościami, z reklamacjami itp.
Ale było jedno zlecenie, które skończyło się na sali rozpraw.
W 2019 roku w warszawskim sądzie zapadł wyrok w sprawie przeciwko nieuczciwemu wydawcy. Sprawa ciągnęła się trzy lata.
W 2016 roku jedno z warszawskich wydawnictw zleciło mi korektę książki. Publikacja była już zredagowana, złożona i przygotowana do druku. Pracownik wydawnictwa przesłał fragment do wyceny. Ustaliliśmy zakres prac, termin i koszty. Nie podpisałam wtedy umowy, bo zabrakło na to czasu, a wszystkie ustalenia były w e-mailach. Odsyłając książkę, zastrzegłam, że dobrze by było po naniesieniu zmian jeszcze raz przeczytać całość. Niestety terminy goniły. Moje poprawki zostały zaakceptowane przez wydawcę i naniesione na tekst przez składacza. Klient podziękował za miłą współpracę i spytał nawet, co napisać w stopce redakcyjnej.
Minął termin płatności faktury. Pracownik, z którym się kontaktowałam, przepraszał za zwłokę, tłumacząc, że księgowa jest na chorobowym. Potem pojawiły się kolejne wymówki i deklaracje nowych terminów wpłaty. Aż nadszedł październik 2017 roku – Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie. Przechodząc między stoiskami, w pewnym momencie zobaczyłam tę książkę. A w stopce redakcyjnej inne nazwisko. Zadzwoniłam do wydawcy. I wtedy dowiedziałam się, że przepuściłam „kardynalne błędy redakcyjne (!)” (mimo że robiłam tylko korektę po składzie), że przeze mnie książka nie ukazała się w terminie, że nie zamierzają mi zapłacić, bo usługa nie została w ogóle wykonana, a poza tym nie ma żadnej umowy. Skontaktowałam się więc z moim adwokatem.
Odbyły się dwie rozprawy. I zapadł wyrok. Na szczęście korzystny dla mnie. Wydawca odwołał się, jednak sąd drugiej instancji oddalił apelację, ponieważ była ona bezzasadna.
Wyrok jest już prawomocny.
Kwota na nieopłaconej fakturze nie była warta trzech lat sporów, ale nienawidzę nieuczciwości w biznesie. Nie znoszę, gdy mnie ktoś oszukuje. Nie zgadzam się, by ktoś zarzucał mi niekompetencje.
Szanuję swoją pracę, cenię swój czas, staram się każde zlecenie wykonać jak najdokładniej i uważam, że za sumiennie i dobrze wykonane zlecenie należy mi się zapłata. Owszem, błędy każdemu mogą umknąć, ale całkowicie bezbłędne książki nie istnieją i każdy wydawca powinien o tym wiedzieć. Warto zabezpieczyć się i zadbać o swoje interesy, nim przyjdzie nam walczyć z nieuczciwym klientem.
Osoba z Twoim doświadczeniem pewnie lepiej zna się na umowach dotyczących wykonania usługi korekty od niejednego prawnika. Powiedz, proszę, czy pamiętasz jakieś ciekawe sytuacje związane z umowami w Twojej branży, np. jakieś dziwne zapisy czy absurdy, coś, co Cię naprawdę zaskoczyło?
Od 15 lat współpracuję z prawnikami i chyba nic już mnie nie zaskoczy.
Dziwię się natomiast temu, że często prawnicy podsyłają umowę o dzieło. Muszę wtedy tłumaczyć, że korektor nie wykonuje dzieła, tylko zlecenie. Wiem, że można tak skonstruować umowę o dzieło, żeby nadawała się dla korektora, ale w przypadku rozprawy sąd i tak orzeknie, że to była tak naprawdę umowa zlecenie.
Umowa zlecenie czy umowa o dzieło, jakie są konsekwencje prawne przyjęcia danej formy – tego prawnicy wciąż nie rozumieją.
Kiedyś jedna z korporacji podesłała mi do podpisania umowę zawierającą wysokie kary finansowe za niedotrzymanie terminu realizacji zlecenia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tekst nie był jeszcze napisany i nikt nie wiedział, jak długa ma być ta publikacja, ile będzie w niej błędów. Jeśli nie wiem nic na temat tekstu, to jak mogę podpisać taką umowę? Nie jestem w stanie zagwarantować terminu realizacji usługi.
Czasem prawnicy oczekują ubezpieczenia OC kontraktowego od ewentualnych błędów. Nie ma takiej oferty na rynku. Korekta to zawód wysokiego ryzyka. Żadne towarzystwo nie ubezpieczy korektora, bo jest on tylko człowiekiem, a błędy są wpisane w ludzką naturę. Tekst nigdy nie będzie doskonały.
Najbardziej kuriozalna sytuacja miała miejsce w sądzie podczas rozprawy przeciwko nieuczciwemu wydawcy. Adwokat pozwanego pytał o to, ile błędów pozostało po mojej korekcie i żądał konkretnych liczb. To tak, jak by zapytać, ile grzybów w lesie przeoczyłaś podczas grzybobrania. Nie da się tego stwierdzić.
Podsumowując, przytoczę słowa Adama Freedmana, który w swojej publikacji o żargonie prawniczym (cytuję za Stevenem Pinkerem z książki „Piękny styl”) mówi, że „standardowy tekst prawniczy to połączenie archaicznej terminologii i nieokiełznanego słowotwórstwa, tak jakby jego autorem był średniowieczny mnich na kokainowym haju”. Na szczęście to się zmienia. Prawnicy tworzą coraz bardziej poprawne i zrozumiałe teksty. Są obecni w mediach społecznościowych i starają się pomagać przedsiębiorcom. Bardzo sobie to cenię.